poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział 3

Draco Malfoy uniósł jedną brew, patrząc za oddalającą się dziewczyną. Poczuł niemiłe kłucie w sercu, gdy stracił ją z pola widzenia, taką jakby... tęsknotę? Nie, niemożliwe, skarcił się w myślach. Przecież Dracon Malfoy, nikogo nie kochał, za nikim nie tęsknił, o nikogo nie dbał. Poza tym, co go miała obchodzić dziewczyna, którą dopiero co poznał, w dodatku jeszcze niedawno go uderzyła! No i pocałowała, dodał cichy głosik w jego głowie. Blondyn uśmiechnął się mimowolnie. Podobało mu się. Bardzo. Chłopak miał wcześniej, wiele dziewczyn, ale tylko dla rozrywki; nie kochał ich. Poza tym ich drobne pocałunki były niczym w porównaniu do tego.
- Draco? Co tu robisz cały taki pognieciony? - wysapała lekko podniesionym głosem Pansy. Chłopak odwrócił się w jej kierunku z drwiącym uśmiechem na twarzy.
- Po co pytasz, Parkinson? To chyba nie twoja sprawa. Poza tym, wyraźnie widać, że się obściskiwałem. - Draco aż usłyszał cichy, smutny jęk wydobywający się z dziewczyny. O tak, kochał łamać serca.
- Wróćmy już do przedziału, wszystkie korytarze posprawdzane. - odparła trzęsącym się głosem Pansy. Blondyn skierował się od razu do ich miejsca. Znowu czuł się sobą.
***
- Jeju, jak tu ślicznie! - pisnęła Sophie patrząc na zaciągnięte do wozów Testrale. Co prawda, była to dopiero początkowa stacja, jednak i tak widok tych zwierząt zapierał dech w piersiach. Luna spojrzała na nią badawczo.
- Widzisz je?
Czarnowłosa kiwnęła głową i zaczęła pchać swój bagaż w stronę jednego z powozów. Harry uchwycił wzrokiem, mrugającego do nich Hagrida, którego głos jak zwykle toczył się po całym terenie: "Pirwszoroczni, do mnie!". Chłopak spojrzał na idącą obok niego Hermionę i uśmiechnął się lekko.
- Harry, wydaję mi się, że póki co powinniśmy traktować Sophie, jak dziecko, bo zaraz może wydarzyć się coś niedobrego... - zaczęła Hermi, spoglądając na biegającą od jednego Testrala, do drugiego, szatynkę. Ron chrzaknął znacząco.
- Chciałbym poinformować, że też tu jestem. - Weasley stanął, przez co zamyślona Luna, na niego wpadła, prawie ich przewracając.
- Przepraszam. - szepnęła blondynka, omijając rudzielca i wchodząc do jednego z powozów, wraz z Ginny.
- Wchodzicie z nami? - spytała Ginny, pomagając Sophie wejść do środka.
- Tak, tak! - odkrzyknął Harry, łapiąc Rona i Hermionę pod ręce i ciągnąc do karety.
- Harry! - pisnęła dziewczyna, ledwo chwytając swój bagaż. Ron parsknął, lecz również, ledwo co zdążył chwycić swoje rzeczy. Potter pomógł Hermionie włożyć rzeczy do wozu, po czym wraz z Ronem, powkładali własne.
- No. - zaczął Ronald, po wygodnym umiejscowieniu się. - To jak Ci się podobają Hogwarckie, yy... jak się nazywały te mugolskie, no, te, te...
- Taksówki? - wtrąciła Hermiona.
- Tak! Taksówki, taksówki. - ucieszył się Ron. - To jak?
Sophie wydała z siebie coś pomiędzy jękiem, a piskiem.
- Powiedzmy, że szalenie Ci się podoba. - stwierdziła ze śmiechem Ginny, na co czarnowłosa tylko kiwnęła szybko głową i zaczęła oglądać z zachwytem rozciągające się za oknem widoki.
- W sumie. - zaczęła Ginevra - To już wasz przedostatni rok tutaj, a Sophie dopiero co tu doszła...
- A gdzie miałaby się podziać? - przerwał jej Neville, wymachując ręką.
- Auć! - pisnęła wcześniej wymieniona dziewczyna, gdyż palce Longbottoma ugodziły ją prosto w oko. - Mógłbyś uważać, nie chciałabym pojawić się już na pierwszym dniu u pielęgniarki...
- Wybacz. - odparł szybko czarodziej i skulił się w sobie. - W każdym bądź razie - kontynuował - Nie miała chyba wyboru.
- No tak, ale... - zaczęła Ginny, gdy nagle powóz ostro zahamował. Sophie spadła na Lunie, która najwyraźniej się tym zbytnio nie przejęła, Ginny złapała się kurczowo Neville'a, przez co razem wylądowali na Ronie, a Hermiona wpadła na Harrego, przygwożdżając go do ściany.
- Przepraszam! - szepnęła odrzucając swoje, kędzierzawe włosy do tyłu. 
- Nie to jest chyba największym problemem. - westchnął Wybraniec. - Spójrzcie.
 Wszyscy równo podążyli za kierunkiem wskazywanym przez chłopaka. Znajdowali się w bliżej nieokreślonym miejscu, na dworze panowała przeraźliwa mgła, oraz szaleli... dementorzy.
- Dementorzy? Co oni tu robią? - wycedziła brunetka, podnosząc się z przyjaciela. - Nie powinni znajdować się w Azkabanie?
- Powinni. - potwierdził Ron, marszcząc czoło. - Ale chyba ich tam nie ma.
 Hermiona przewróciła oczami i skupiła się na zakapturzonych postaciach.
- Ach tak. U nas też znajdowali się dementorzy. - stwierdziła Sophie otrzepując siebie i Lunę, przy okazji. - Ale nie wychodzili poza bramy więzienia. Nie pozwalano im.
- Tym tu, też nie wolno przekraczać progu Azkabanu. - odparła Ginny marszcząc nos. - Nie mam pojęcia, czego oni...
 Nie dokończyła. W ciszy i przerażeniu obserwowali, jak jeden z potworów wyciąga z powozu Hannę Abbott i zaczyna odkrywać swój kaptur. Dziewczyna już nawet nie walczyła, wiedziała że nie ma szans. Patrzyli w strachu jak dementor składa na dziewczynie pocałunek.
- Nie. - szepnął Neville, zakrywając usta dłonią. Wszyscy wiedzieli, że chłopak czuł coś więcej, niż zwykłą koleżeńskość do Puchonki, nie wiedzieli jednak, że łzy zaczną spływać po jego twarzy. Ginny wyciągnęła do niego rękę i przyjacielsko pogładziła po ramieniu.
- Ciii... - zaczęła szeptać, jednak Harry gwałtownie jej przerwał.
- Nie ma czasu! Uciekajcie, teraz!
- A inni? - krzyknęła Ginny ze łzami w oczach. Harry spojrzał na nią z powagą.
- Postaram się ich uratować.
- Nie sam. - weszła mu w słowo Hermiona. - Masz nas i nie musisz polegać tylko na sobie.
 Harry chciał już coś powiedzieć jednak Miona spojrzała na niego z determinacją w oczach. Chłopak westchnął.
- To ruszamy.

***

- Powiedziałem już, trzy lata temu, że Hogwart NIE potrzebuje dementorów. - powiedział wyjątkowo oschle Albus Dumbledor, patrząc znad swoich okularów-połówek na Ministra Magii, Korneliusza Knota, który skulił się na swoim siedzeniu.
- Ależ, profesorze D-Dumbledor. - zaczął powoli mężczyzna. - Są teraz poważniejsze czasy, Ten Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, odzyska ciało i..i..
- Proszę przestać w tej chwili! - sapnął sędziwy czarodziej. - Proszę wymówić to imię, co się może stać? Voldemort. Lord Voldemort. 
 Korneliusz Knot wyglądał tak, jakby miał zaraz zemdleć, jednak tylko zaczął obracać w dłoniach szybko swój limonkowy kapelusik.
- Ale profesorze Dumbledor... dementorzy już zostali wysłani, by strzec Hogwartu...
- SŁUCHAM?! - wrzasnął dyrektor trzaskając dłonią w stół. Ministrowi rzuciła się w oczy nienaturalnie poczerniała plama na dłoni oraz nowy, nieznany pierścień. - Jak pan śmiał wysłać dementorów, do szkoły, bez mojej zgody?!
 Knot skulił się w sobie jeszcze bardziej, o ile to było możliwe. Nigdy nie widział dyrektora tak wściekłego, przecież zawsze był opanowany.
- Ach, już nie ma na to czasu. Trzeba to wszystko odkręcić, zanim ktokolwiek ucierpi. - mruknął po chwili dyrektor i obracając się wokół własnej osi, zniknął.
- Ojej, ojejejej. - mruknął Knot i otarł czoło. Już nigdy nie narazi się na gniew Dumbledora.

***

- Każdy potrafi wyczarować patronusa? - spytał Harry, wyjmując różdżkę zza pasa. Wszyscy kiwnęli głowami, Sophie również. - Świetnie. Podzielimy się na grupy; ja i Hermiona, Ron i Luna, Ginny i Neville, a Sophie...
- Ja pójdę sama. - odezwała się czarnowłosa dziewczyna. Harry od razu pokręcił głową na znak protestu.
- Znam się na czarach bardzo dobrze, wierzcie mi. - zapewniła Sophie. - Nie zaginę. Obiecuję.
 Po tych słowach Harry nie miał już za dużo do powiedzenia, ponieważ dziewczyna już zaczęła biec w stronę potworów, głośno wykrzykując: "EXPECTO PATRONUM!". Z jej różdżki wyłonił się biały lew i zaczął walczyć z dementorami.
- Chyba nie pozostaje nam już nic innego, oprócz włączenia się w wir walki. - stwierdziła Luna chwytając poczerwieniałego Rona za rękę. Harry ze zrezygnowaniem kiwnął głową i razem z Hermioną wkroczyli w gęstą, białą mgłę. Już po chwili biały rogacz zaczął rozpędzać zakapturzone postacie, a wtórująca mu wydra, była również nie najgorsza.
- Hermiono! - krzyknął Harry. - Musimy zająć się ewakuacją uczniów!
 Chłopak jakoś zobaczył, że czarownica mu przytakuje i razem rzucili się do jednego z powozów, ratując parę trzecioklasistów. Na szczęście pierwszoroczni przybywali do Hogwartu przez jezioro, przypomniał sobie Harry. Nie było aż tak źle. Wtem całe pole bitwy rozjaśniło wyjątkowo białe światło, wyzbywające się już wszystkich dementorów.
- Dumbledor. - szepnęła Hermiona, przysuwając się bliżej Pottera. Harry chwycił ją za rękę.
 Wspomniany wcześniej dyrektor Hogwartu strzepnął z szaty jakieś drobinki kurzu. Dzięki jego obecności, wszyscy zaczęli się jakoś uspokajać; czuli podświadomie, że czarodziej ich uleczy, uratuje. Jednak wyraźnie było widać, że Dumbledor podupadł na zdrowiu. Wydawał się słabszy. Chwilę później upadł na kolana.
- Profesorze!
 Harry puścił się biegiem w stronę Dumbledora, ciągnąc za sobą ledwo nadążającą Hermionę.
- Profesorze Dumbledor!
 Harry uklęknął przy starcu i pomógł mu wstać. Czarodziej uśmiechnął się do nich.
- Och, jak ja was wszystkich przetransportuję...
- Nie potrzeba! - zapewniła Hermiona, uprzedzając Harrego. - Testrale wracają. - wskazała ręką na niebo, gdzie pojawiały się liczne czarne plamy. Albus uśmiechnął się.
- Świetnie. - sapnął. - Tylko jak ja sam się przetransportuję...
- Niech pan pojedzie z nami. - zaproponował Harry. Dumbledor pokręcił głową.
- Nie, nie mogę. Muszę się... teleportować. Znowu.
 Ani Harry ani Hermiona nie zdążyli zaprzeczyć. Dyrektor zniknął im z oczu w parę sekund.
- Chodź, Harry. Musimy jakoś... dojechać. - szepnęła brunetka i chwyciła chłopaka za ramię. Wszyscy przygarbieni powracali do powozów, jakby skończyło się jakieś przedstawienie. Jedynie Neville klęczał przy Hannie, a raczej przy tym co po niej pozostało. Po chwili Ginny przysunęła się do chłopaka i wraz z nim podniosła Puchonke i wnieśli do któregoś ze środków lokomocji. Harry i Hermiona postanowili jechać z nimi.
- Och, Harry, Hermiono, tu jesteście... - wysapał Ron, który dogonił ich wraz z Luną, w czasie drogi do powozu. - Coś się stało? - zapytał widząc ich przygnębione twarze.
- Hanny... nie da się już uratować. - sapnęła Hermiona patrząc na Gryfona. Ron jęknął cicho.
- Biedny Neville...

***

Sophie zgubiła swoich nowych przyjaciół i błąkała się po pobojowisku, szukając odpowiedniego powozu. Wreszcie stanęła przy jednym i postanowiła do niego wejść. Jednak, gdy zobaczyła jego "zawartość", przeklnęła się w duchu.
- O nie. - jęknęła.
- To tak się teraz wita? Ciekawie. - mruknęła kpiąco zawartość, krzyżując ręce na piersi.
- Och, przymknij się, Malfoy.
- Przymknij się? - zawartość, inaczej - Draco Malfoy, wyrzucił ręce do góry. - To nie ja tu sobie tak o, wszedłem, Winterfall! I to nie ja się na Ciebie rzuciłem.
 Blondyn wykrzywił usta w kpiącym uśmiechu, a Sophie poczuła, że zrobiła się cała czerwona.
- Powiesz mi coś jeszcze?
 Dziewczyna uparcie milczała wbijając wzrok w swoje buty. Nie miała już nawet siły wstać i wyjść, poza tym powóz już ruszył.
- Oho, wygląda na to, że spędzimy razem resztę podróży... oczywiście możemy to umilić. - dodał Draco, przysuwając się bliżej czarownicy, która spojrzała na niego jak na wariata.
- Najpierw mnie ochrzaniasz, a teraz chcesz się miziać? Dobre sobie! - żachnęła się dziewczyna. Teraz Malfoy wydawał się z denka zagubiony.
- Przed chwilą w pociągu s a m a się na mnie rzuciłaś, więc nie rozumiem o co Ci chodzi, doprawdy!
- Nawet mi się to nie podobało. - skłamała. Blondyn podniósł jedną brew.
- Nie podobało Ci się całowanie mnie? M N I E?
- Właśnie tak. Nie musisz być taki najlepszy we wszystkim, wiesz? - rzuciła kpiąco Sophie. Draco poczuł, że się w nim gotuje.
- Och, ale za szybko się nie odkleiłaś. W dodatku do niczego Cię nie zmuszałem, żebyśmy zaczęli się obściskiwać na samym środku.
- Przestań cały czas się tym wybraniać! - wrzasnęła Sophie wstając. Nagły wybój na drodze, sprawił, że dziewczyna upadła na Dracona.
- O ironio! - rzucił chłopak. Szatynka już była całkowicie pewna, że jest czerwona jak pomidor.
- Przepraszam. - bąknęła i już zamierzała się podnieść, lecz kolejne wyboje, bynajmniej jej tego nie ułatwiały. - Co jest, do cholery z tą drogą?!
- Może po prostu spróbujesz przewrócić się na drugą stronę? - zaproponował drwiąco Malfoy wskazując czarnowłosemu kłębkowi nerwów, wiele miejsca obok siebie. Dziewczyna posłuchała go i burknęła jakieś kiepskie podziękowanie. Reszta drogi minęła im w ciszy, co najwyżej to w narzekaniu Dracona na jakieś głupstwa. Wreszcie, gdy już pojazd się zatrzymał, Sophie wypadła na zewnątrz.
- Nie martw się Winterfall, jeszcze nie raz się spotkamy. - syknął Draco i odszedł w stronę wielkich wrót Hogwartu. O tak, pomyślała Sophie, spotkamy się. W dodatku nie raz.

----------------------------------------------------------------------------------------
Trzeci rozdział już skończony~~
Nie wiem czy mi się podoba, chyba bez sensu wyszło parę momentów, ale co tam! - raz gumochłonowi śmierć, czyż nie?
Ach no i jeszcze jedno; miło by było jakby ktoś coś skomentował, plz ;___;
no i to chyba wszystko co ode mnie - życzę miłych wakacji, dnia czy tam nocy,
przybita yonyon ;-;-;-; 

Rozdział 2

Draco czuł dziwną satysfakcję, karząc innych, czy chociażby ich ganiąc. Oczywiście, Draco nie posiadał innych uczuć prócz nienawiści czy zwykłego, Malfoyowskiego chłodu. Przyjaźń była dla niego jednym z najbardziej komicznych słów, jakie mogłyby być. Nie mówiąc już o miłości, którą znosił równie dobrze jak mdłości. Wiedział, że Pansy czuła do niego coś więcej niż zwykłe "oddanie", ale sam nic nie mógł jej dać. Zresztą, co go obchodziła jakaś gruba, ohydna dziewczyna o twarzy spłaszczonej jak u mopsa. Co najwyżej to czuł do niej obrzydzenie. Chłopak otworzył jeden przedział wraz z ręką kogoś zupełnie innego, po drugiej stronie. Blondyn podniósł wzrok i zobaczył nieznajomą mu, na oko szesnastoletnią dziewczynę, jednak tak niską, że mogła mu sięgać najwyżej do ramienia. Dziewczyna spojrzała na niego wielkimi, brązowawymi oczami okolonymi długimi, czarnymi rzęsami. Tak samo czarnymi jak jej długie loki, lekko spływające w dół do klatki piersiowej. Co dziwne, czarnowłosa miała szatę hogwartu, jednak bez krawatu w barwach swojego domu, ani jego herbu. Nagle Draco przypomniał sobie, gdy przy odjeździe, ojciec powiedział mu, że do hogwartu przyjedzie uczennica ze Stanów Zjednoczonych. Uśmiechnął się na tą myśl. Nowa osoba do gnębienia.
- Przepraszam. - bąknęła dziewczyna poprawiając jeden niesforny kosmyk włosów. Nagle Draco zapragnął poprawić jej inny niesforny loczek, ledwo się powstrzymując. Sam się tym zdziwił, jednak zrzucił to na hormony.
- Ty jesteś tą nową uczennicą? - spytał głosem ociekającym kpiną. Dziewczyna chyba jednak miała to gdzieś, bo tylko się uśmiechnęła, odsłaniając idealne, białe zęby. W kącikach jej ust chował się uśmieszek zwiastujący kłopoty.
- Tak, jestem Sophie. Sophie Winterfall, dla ścisłości.
- Wspaniale. - odparł z przekąsem chłopak. - Zamierzasz gdzieś wyjść?
- Tak, profesor McGonagall prosiła mnie, bym przyszła do jej przedziału. Nie wiem tylko, gdzie on się znajduje.
- I pewnie wydaje Ci się, że Ci to wskażę? - dziewczyna kiwnęła głową i wskazała na złotą odznakę na szacie chłopaka.
- Jesteś prefektem.
- I Ślizgonem. - dodał Draco. Sophie spojrzała na niego nierozumiejącym wzrokiem. 
- W jakim domu się znajdujesz? - spytał kąśliwie Malfoy, krzyżując ramiona na piersi. Dziewczyna zmrużyła oczy.
- Też chciałabym się tego dowiedzieć, ale nie mogę nawet wyjść. - odpowiedziała równie kąśliwie co blondyn. Draco zagwizdał z podziwem.
- No, no, kotek pokazał pazurki. - mruknął chłopak uśmiechając się tym najbardziej Malfoyowym uśmiechem. Tym, który łamał serca wszystkich dziewczyn w hogwarcie. Jednak TA, raczej nie uległa jego urokowi, gdyż zamiast się zarumienić, czy zrobić coś bardzo kobiecego... uderzyła go. Otwartą dłonią, prosto wymierzyła cios w policzek chłopaka. 
- Co do... - Malfoy usłyszał głos Harrego Pottera. 
- Nie sądziłam, że uderzę. - stwierdziła Sophie znowu swoim melodyjnym, tym razem pełnym ironii głosem. 
- Sophie, jesteś... niesamowicie boska. - stwierdził Harry, drapiąc się po głowie. Draco zaczął rozmasowywać swój policzek, patrząc wrogo na dziewczynę. 
- Pożałujesz jeszcze tego. - syknął chłopak, spluwając pod nogi szatynki i odchodząc z miejsca zdarzenia. Jeszcze pożałuje, pomyślał oddalając się od tamtego przedziału i dusząc w sobie uczucie, które krzyczało, żeby tam wrócić i zacząć znajomość od nowa. O nie, serce Dracona Malfoya pozostanie na zawsze samotne i nie wzruszone.

***

- Harry, wyjaśnię Ci wszystko potem, teraz lecę na spotkanie z panią McGonagall. - powiedziała Sophie i zaczęła biec przed siebie. Po chwili zawróciła z powrotem do osłupiałego chłopaka.
- A wiesz może gdzie znajduje się ten wagon?
 Harry roześmiał się i poprowadził dziewczynę do właściwego miejsca.

***

- Ronaldzie, to chyba już wszystkie przedziały, prawda? - spytała Hermiona, po odczarowaniu szczura jakiegoś drugoroczniaka, któremu znikąd wzięły się purpurowe łaty. Rudzielec, zbyt zmęczony, by cokolwiek powiedzieć, kiwnął głową. Dziewczyna zamknęła za nimi drzwi i zaczęli iść w kierunku "ich" przedziału. Po drodze spotkali Harrego i Sophie.
- Harry powiedział, że pokaże mi gdzie znajduje się przedział profesorski. - powiedziała zmieszana czarnowłosa. Hermiona uśmiechnęła się lekko.
- Szkoda, że nie widzieliście jak Sophie przywaliła Malfoyowi! - wyparował Harry. Ron spojrzał na nich ze zdziwieniem, Hermiona z przerażeniem.
- Jak to "przywaliła Malfoyowi"?! - krzyknęła brunetka, wyrzucając ręce w górę. Sophie zarumieniła się lekko.
- Nie wiem dokładnie o co poszło, ale był to świetny, hm... plaskacz.
- Z takim charakterkiem, wezmą Cię najpewniej do Slytherinów. - ostrzegł ze śmiechem Ron. Grangerówna wywróciła oczami.
- Do SLYTHERINU, Ronaldzie. - poprawiła go. Weasley potrząsnął głową.
- To nie moja wina, nie uczą tu angielskiego! - dziewczyna zakryła twarz dłonią, a Harry zaciochotał cicho. 
- Chodź lepiej ze mną Sophie, wolę Cię nie zostawiać w opiece tych dwóch. - powiedziała brunetka, ciągnąc lekko Sophie w stronę kolejnego wagonu. Gdy oddaliły się już nieco, Winterfall spojrzała na Hermionę.
- Co takiego zrobił ten Malfoy? - brunetka westchnęła.
- Po prostu... mamy z nim na pieńku od pierwszej klasy. Do tego jego ojciec był, lub nadal jest Śmierciożercą. Dracon chyba również. - Sophie ledwo powstrzymała parsknięcie.
- On ma na imię D r a c o n? - Hermiona kiwnęła w zamyśleniu głową. Harry już tłumaczył Sophie, że jego przyjaciółce zdarza się tak ''zastygać", ponieważ musi się "wyłączyć" od myślenia. Szły w milczeniu, aż nie zatrzymały się przed złocistymi drzwiami od kkolejnego przedziału. 
- To tu. - powiedziała gryfonka wskazując dziewczynie wejście. Sophie kiwnęła głową. Już miała zapukać, gdy nagle odezwała się dziewczyna obok.
- Poczekać tu na Ciebie? - spytała Hermiona uśmiechając się krzepiąco. Sophie pokręciła głową.
- Nie, dziękuję. Nie musisz. Wrócę sama.- oodparła czarnowłosa. Brunetka kiwnęła głową i odeszła. Sophie wzięła głęboki wdech i zapukała. Drzwi zostały od razu otwarte.
- Panna Winterfall, czekaliśmy na panią.
- Przepraszam pani McGonagall, nie mogłam znaleźć tego przedziału...
- Już nic nie mów, zdarza się. - odpowiedziała łagodnie kobieta i zaprosiła dziewczynę gestem do środka.OOprócz niej i profesor McGonagall, nie było nikogo. Pewnie zostali chwilowo wyproszeni, pomyślała szatynka. I usiadła naprzeciw McGonagall. Kobieta odwróciła się i wyjęła wyświechtaną, starą tiarę, która na pewno pamiętała lepsze czasy.
- McGonagall, ostrożnie ze mną. - fuknęło okrycie głowy, gdy nauczycielka podniosła ją z ziemii. Kobieta przewróciła oczami i bez żadnych innych ceregieli, położyła tiarę na głowie Sophie. 
- Gryffindor! - krzyknęła tiara, kiedy tylko dotknęła bujnych loków nastolatki. Minerva uśmiechnęła się pod nosem.
- Gratuluję, panno Winterfall. - powiedziała, ściągając marudzące okrycie z głowy dziewczyny. - Jako opiekunka Domu Lwa, powinnam pani dać to. - dodała sadzając tiarę na jednym z siedzeń i wyjmując z jednego kufra, naszywkę z domem i złoto-czerwony krawat. Sophie podziękowała, i już miała zamiar wstać, kiedy McGonagall dodała tylko:
- Sądzę, że jako osoba prawie dorosła, pojedzie pani tak jak reszta uczniów, nie jak pierwszoroczni. I sądzę, że pani nowi przyjaciele pokażą pani cały Hogwart. 
- Tak pani profesor, poproszę ich. Do widzenia.
- Do zobaczenia, panno Winterfall. - odparła McGonagall, odprowadzając dziewczynę do wagonu dla uczniów. Sophie zaczęła iść w stronę swojego miejsca, ale stanęła w pół kroku, słysząc znajomy jej, ironiczny głos.
- Winterfall, gdzie się wybierasz? - Malfoy stanął tuż za nią i pochylił się ku niej, sycząc jej do ucha. Dziewczyna wzdrygnęła się. Całkiem przyjemne było czuć ciepły oddech blondyna na swojej szyji, jednak szybko się otrząsnęła. Zacisnęła dłonie w pięści. 
- Zamierzam wrócić do swojego przedziału, Malfoy. - dziewczyna prawie wypluła z siebie jego nazwisko.
- "Malfoy"? Nie przypominam sobie, żebym Ci się przedstawiał. - szepnął chłopak, kładąc Sophie ręce na ramionach.
- A ja nie przypominam sobie, żebyśmy się tak do siebie zbliżyli. - syknęła dziewczyna, wyrywając się Draconowi. Chłopak zdziwił się, jednak za chwilę jego twarz znowu zdobił ten sam, Malfoyowski uśmieszek.
- Wiele dziewczyn oddałoby duszę, żebym z własnej woli, choć trochę się do nich zbliżył. - blondyn skrzyżował ręce na piersi i uniósł jedną brew. O rany, jaki był wtedy przystojny z tą swoją całą nonszalanckością i rozwichrzonymi włosami. Sophie aż ręce zapiekły, tak bardzo chciała je włożyć w platynowe włosy Malfoya. Zacisnęła usta w wąska kreskę.
- Winterfall, nie musisz się z niczym kryć, widzę jak się w tobie wszystko gotuje... - Draco nie dokończył. Dziewczyna rzuciła się na niego. Resztką sił, starała się go nie pocałować, jednak na niewiele się to zdało. Co dziwne, Malfoy odwzajemnił pocałunek, oplatając ją mocno w talii. I Sophie bardzo się to podobało. Nikt nie całował tak jak ten Ślizgon; nawet żaden z jej chłopaków. Wtem do dziewczyny doszedł cichy głosik z najdalszego zakątka jej głowy. I wszystko wyparowało. Czarnowłosa szybko odskoczyła od chłopaka, który był teraz o wiele bardziej potargany i poszarpany. 
- Cholera. - mruknęła Sophie, przeczesując sobie włosy. Malfoy uśmiechnął się kpiąco.
- Winterfall, najpierw mnie bijesz, po czym rzucasz się na mnie jak dzika. Ciężki orzech do zgryzienia. - mruknął zadowolony  siebie blondyn, i gdyby nie to, że dziewczyna uciekła, pewnie skończyłoby się to tak samo. Sophie wpadła do jednego z przedziałów, który na szczęście okazał się tym właściwym. Wszyscy podnieśli wzrok na dziewczynę ze zdziwieniem. Oprócz Luny oczywiście, ona nadal wlepiała wzrok w sufit pociągu.
- Sophie, wszystko w porządku? Jesteś cała czerwona i potargana... - zaczęła Hermiona. Sophie szybko potrząsnęła głową.
- Nie, nie, wszystko w porządku, tylko... wpadłam na kogoś przez przypadek,gdy szłam. Zamyśliłam się. - skłamała dziewczyna, opadając na miejsce obok Rona.
- Do jakiego domu trafiłaś? - spytała rozemocjonowana Ginny, patrząc prosto na dziewczynę.
- Do Gryffindoru. - odparła Sophie, sięgając do swojej torby, po coś do picia. 
- To świetnie! - ucieszyła się Grangerówna.
- Wypadałoby zrobić jakąś imprezkę na cześć nowej Gryfonki. - powiedziała Ginny,mrugając porozumiewawczo do Sophie.
- I pokazać jej Hogwart, oczywiście. - dodała Hermiona. Harry uśmiechnął się.
- Tylko nie mam pojęcia, gdzie mogłabym spać. - Hermiona i Ginny spojrzały po sobie.
- McGonagall pewnie coś zaradzi. U nas nie ma dostępnych miejsc. - powiedziała ostrożnie brunetka. Sophie kiwnęła głową.
- To nic. - odpowiedziała. 
- Zbliżamy się! - wrzasnął uradowany Neville, wstając.
- A więc. - zaczęła Luna, odzywając się jakoś sensowniej, chyba pierwszy raz tego dnia. - Witamy w Hogwarcie.
------------------------------
Jeśli jacykolwiek, czytelnicy tu są, chciałabym, ich przeprosić za chwilowy brak weny, który postaram się nadrobić. ;-; nie jestem zadowolona z tego rozdziału, aczkolwiek, publikuję
~~~

Obserwatorzy