poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział 3

Draco Malfoy uniósł jedną brew, patrząc za oddalającą się dziewczyną. Poczuł niemiłe kłucie w sercu, gdy stracił ją z pola widzenia, taką jakby... tęsknotę? Nie, niemożliwe, skarcił się w myślach. Przecież Dracon Malfoy, nikogo nie kochał, za nikim nie tęsknił, o nikogo nie dbał. Poza tym, co go miała obchodzić dziewczyna, którą dopiero co poznał, w dodatku jeszcze niedawno go uderzyła! No i pocałowała, dodał cichy głosik w jego głowie. Blondyn uśmiechnął się mimowolnie. Podobało mu się. Bardzo. Chłopak miał wcześniej, wiele dziewczyn, ale tylko dla rozrywki; nie kochał ich. Poza tym ich drobne pocałunki były niczym w porównaniu do tego.
- Draco? Co tu robisz cały taki pognieciony? - wysapała lekko podniesionym głosem Pansy. Chłopak odwrócił się w jej kierunku z drwiącym uśmiechem na twarzy.
- Po co pytasz, Parkinson? To chyba nie twoja sprawa. Poza tym, wyraźnie widać, że się obściskiwałem. - Draco aż usłyszał cichy, smutny jęk wydobywający się z dziewczyny. O tak, kochał łamać serca.
- Wróćmy już do przedziału, wszystkie korytarze posprawdzane. - odparła trzęsącym się głosem Pansy. Blondyn skierował się od razu do ich miejsca. Znowu czuł się sobą.
***
- Jeju, jak tu ślicznie! - pisnęła Sophie patrząc na zaciągnięte do wozów Testrale. Co prawda, była to dopiero początkowa stacja, jednak i tak widok tych zwierząt zapierał dech w piersiach. Luna spojrzała na nią badawczo.
- Widzisz je?
Czarnowłosa kiwnęła głową i zaczęła pchać swój bagaż w stronę jednego z powozów. Harry uchwycił wzrokiem, mrugającego do nich Hagrida, którego głos jak zwykle toczył się po całym terenie: "Pirwszoroczni, do mnie!". Chłopak spojrzał na idącą obok niego Hermionę i uśmiechnął się lekko.
- Harry, wydaję mi się, że póki co powinniśmy traktować Sophie, jak dziecko, bo zaraz może wydarzyć się coś niedobrego... - zaczęła Hermi, spoglądając na biegającą od jednego Testrala, do drugiego, szatynkę. Ron chrzaknął znacząco.
- Chciałbym poinformować, że też tu jestem. - Weasley stanął, przez co zamyślona Luna, na niego wpadła, prawie ich przewracając.
- Przepraszam. - szepnęła blondynka, omijając rudzielca i wchodząc do jednego z powozów, wraz z Ginny.
- Wchodzicie z nami? - spytała Ginny, pomagając Sophie wejść do środka.
- Tak, tak! - odkrzyknął Harry, łapiąc Rona i Hermionę pod ręce i ciągnąc do karety.
- Harry! - pisnęła dziewczyna, ledwo chwytając swój bagaż. Ron parsknął, lecz również, ledwo co zdążył chwycić swoje rzeczy. Potter pomógł Hermionie włożyć rzeczy do wozu, po czym wraz z Ronem, powkładali własne.
- No. - zaczął Ronald, po wygodnym umiejscowieniu się. - To jak Ci się podobają Hogwarckie, yy... jak się nazywały te mugolskie, no, te, te...
- Taksówki? - wtrąciła Hermiona.
- Tak! Taksówki, taksówki. - ucieszył się Ron. - To jak?
Sophie wydała z siebie coś pomiędzy jękiem, a piskiem.
- Powiedzmy, że szalenie Ci się podoba. - stwierdziła ze śmiechem Ginny, na co czarnowłosa tylko kiwnęła szybko głową i zaczęła oglądać z zachwytem rozciągające się za oknem widoki.
- W sumie. - zaczęła Ginevra - To już wasz przedostatni rok tutaj, a Sophie dopiero co tu doszła...
- A gdzie miałaby się podziać? - przerwał jej Neville, wymachując ręką.
- Auć! - pisnęła wcześniej wymieniona dziewczyna, gdyż palce Longbottoma ugodziły ją prosto w oko. - Mógłbyś uważać, nie chciałabym pojawić się już na pierwszym dniu u pielęgniarki...
- Wybacz. - odparł szybko czarodziej i skulił się w sobie. - W każdym bądź razie - kontynuował - Nie miała chyba wyboru.
- No tak, ale... - zaczęła Ginny, gdy nagle powóz ostro zahamował. Sophie spadła na Lunie, która najwyraźniej się tym zbytnio nie przejęła, Ginny złapała się kurczowo Neville'a, przez co razem wylądowali na Ronie, a Hermiona wpadła na Harrego, przygwożdżając go do ściany.
- Przepraszam! - szepnęła odrzucając swoje, kędzierzawe włosy do tyłu. 
- Nie to jest chyba największym problemem. - westchnął Wybraniec. - Spójrzcie.
 Wszyscy równo podążyli za kierunkiem wskazywanym przez chłopaka. Znajdowali się w bliżej nieokreślonym miejscu, na dworze panowała przeraźliwa mgła, oraz szaleli... dementorzy.
- Dementorzy? Co oni tu robią? - wycedziła brunetka, podnosząc się z przyjaciela. - Nie powinni znajdować się w Azkabanie?
- Powinni. - potwierdził Ron, marszcząc czoło. - Ale chyba ich tam nie ma.
 Hermiona przewróciła oczami i skupiła się na zakapturzonych postaciach.
- Ach tak. U nas też znajdowali się dementorzy. - stwierdziła Sophie otrzepując siebie i Lunę, przy okazji. - Ale nie wychodzili poza bramy więzienia. Nie pozwalano im.
- Tym tu, też nie wolno przekraczać progu Azkabanu. - odparła Ginny marszcząc nos. - Nie mam pojęcia, czego oni...
 Nie dokończyła. W ciszy i przerażeniu obserwowali, jak jeden z potworów wyciąga z powozu Hannę Abbott i zaczyna odkrywać swój kaptur. Dziewczyna już nawet nie walczyła, wiedziała że nie ma szans. Patrzyli w strachu jak dementor składa na dziewczynie pocałunek.
- Nie. - szepnął Neville, zakrywając usta dłonią. Wszyscy wiedzieli, że chłopak czuł coś więcej, niż zwykłą koleżeńskość do Puchonki, nie wiedzieli jednak, że łzy zaczną spływać po jego twarzy. Ginny wyciągnęła do niego rękę i przyjacielsko pogładziła po ramieniu.
- Ciii... - zaczęła szeptać, jednak Harry gwałtownie jej przerwał.
- Nie ma czasu! Uciekajcie, teraz!
- A inni? - krzyknęła Ginny ze łzami w oczach. Harry spojrzał na nią z powagą.
- Postaram się ich uratować.
- Nie sam. - weszła mu w słowo Hermiona. - Masz nas i nie musisz polegać tylko na sobie.
 Harry chciał już coś powiedzieć jednak Miona spojrzała na niego z determinacją w oczach. Chłopak westchnął.
- To ruszamy.

***

- Powiedziałem już, trzy lata temu, że Hogwart NIE potrzebuje dementorów. - powiedział wyjątkowo oschle Albus Dumbledor, patrząc znad swoich okularów-połówek na Ministra Magii, Korneliusza Knota, który skulił się na swoim siedzeniu.
- Ależ, profesorze D-Dumbledor. - zaczął powoli mężczyzna. - Są teraz poważniejsze czasy, Ten Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, odzyska ciało i..i..
- Proszę przestać w tej chwili! - sapnął sędziwy czarodziej. - Proszę wymówić to imię, co się może stać? Voldemort. Lord Voldemort. 
 Korneliusz Knot wyglądał tak, jakby miał zaraz zemdleć, jednak tylko zaczął obracać w dłoniach szybko swój limonkowy kapelusik.
- Ale profesorze Dumbledor... dementorzy już zostali wysłani, by strzec Hogwartu...
- SŁUCHAM?! - wrzasnął dyrektor trzaskając dłonią w stół. Ministrowi rzuciła się w oczy nienaturalnie poczerniała plama na dłoni oraz nowy, nieznany pierścień. - Jak pan śmiał wysłać dementorów, do szkoły, bez mojej zgody?!
 Knot skulił się w sobie jeszcze bardziej, o ile to było możliwe. Nigdy nie widział dyrektora tak wściekłego, przecież zawsze był opanowany.
- Ach, już nie ma na to czasu. Trzeba to wszystko odkręcić, zanim ktokolwiek ucierpi. - mruknął po chwili dyrektor i obracając się wokół własnej osi, zniknął.
- Ojej, ojejejej. - mruknął Knot i otarł czoło. Już nigdy nie narazi się na gniew Dumbledora.

***

- Każdy potrafi wyczarować patronusa? - spytał Harry, wyjmując różdżkę zza pasa. Wszyscy kiwnęli głowami, Sophie również. - Świetnie. Podzielimy się na grupy; ja i Hermiona, Ron i Luna, Ginny i Neville, a Sophie...
- Ja pójdę sama. - odezwała się czarnowłosa dziewczyna. Harry od razu pokręcił głową na znak protestu.
- Znam się na czarach bardzo dobrze, wierzcie mi. - zapewniła Sophie. - Nie zaginę. Obiecuję.
 Po tych słowach Harry nie miał już za dużo do powiedzenia, ponieważ dziewczyna już zaczęła biec w stronę potworów, głośno wykrzykując: "EXPECTO PATRONUM!". Z jej różdżki wyłonił się biały lew i zaczął walczyć z dementorami.
- Chyba nie pozostaje nam już nic innego, oprócz włączenia się w wir walki. - stwierdziła Luna chwytając poczerwieniałego Rona za rękę. Harry ze zrezygnowaniem kiwnął głową i razem z Hermioną wkroczyli w gęstą, białą mgłę. Już po chwili biały rogacz zaczął rozpędzać zakapturzone postacie, a wtórująca mu wydra, była również nie najgorsza.
- Hermiono! - krzyknął Harry. - Musimy zająć się ewakuacją uczniów!
 Chłopak jakoś zobaczył, że czarownica mu przytakuje i razem rzucili się do jednego z powozów, ratując parę trzecioklasistów. Na szczęście pierwszoroczni przybywali do Hogwartu przez jezioro, przypomniał sobie Harry. Nie było aż tak źle. Wtem całe pole bitwy rozjaśniło wyjątkowo białe światło, wyzbywające się już wszystkich dementorów.
- Dumbledor. - szepnęła Hermiona, przysuwając się bliżej Pottera. Harry chwycił ją za rękę.
 Wspomniany wcześniej dyrektor Hogwartu strzepnął z szaty jakieś drobinki kurzu. Dzięki jego obecności, wszyscy zaczęli się jakoś uspokajać; czuli podświadomie, że czarodziej ich uleczy, uratuje. Jednak wyraźnie było widać, że Dumbledor podupadł na zdrowiu. Wydawał się słabszy. Chwilę później upadł na kolana.
- Profesorze!
 Harry puścił się biegiem w stronę Dumbledora, ciągnąc za sobą ledwo nadążającą Hermionę.
- Profesorze Dumbledor!
 Harry uklęknął przy starcu i pomógł mu wstać. Czarodziej uśmiechnął się do nich.
- Och, jak ja was wszystkich przetransportuję...
- Nie potrzeba! - zapewniła Hermiona, uprzedzając Harrego. - Testrale wracają. - wskazała ręką na niebo, gdzie pojawiały się liczne czarne plamy. Albus uśmiechnął się.
- Świetnie. - sapnął. - Tylko jak ja sam się przetransportuję...
- Niech pan pojedzie z nami. - zaproponował Harry. Dumbledor pokręcił głową.
- Nie, nie mogę. Muszę się... teleportować. Znowu.
 Ani Harry ani Hermiona nie zdążyli zaprzeczyć. Dyrektor zniknął im z oczu w parę sekund.
- Chodź, Harry. Musimy jakoś... dojechać. - szepnęła brunetka i chwyciła chłopaka za ramię. Wszyscy przygarbieni powracali do powozów, jakby skończyło się jakieś przedstawienie. Jedynie Neville klęczał przy Hannie, a raczej przy tym co po niej pozostało. Po chwili Ginny przysunęła się do chłopaka i wraz z nim podniosła Puchonke i wnieśli do któregoś ze środków lokomocji. Harry i Hermiona postanowili jechać z nimi.
- Och, Harry, Hermiono, tu jesteście... - wysapał Ron, który dogonił ich wraz z Luną, w czasie drogi do powozu. - Coś się stało? - zapytał widząc ich przygnębione twarze.
- Hanny... nie da się już uratować. - sapnęła Hermiona patrząc na Gryfona. Ron jęknął cicho.
- Biedny Neville...

***

Sophie zgubiła swoich nowych przyjaciół i błąkała się po pobojowisku, szukając odpowiedniego powozu. Wreszcie stanęła przy jednym i postanowiła do niego wejść. Jednak, gdy zobaczyła jego "zawartość", przeklnęła się w duchu.
- O nie. - jęknęła.
- To tak się teraz wita? Ciekawie. - mruknęła kpiąco zawartość, krzyżując ręce na piersi.
- Och, przymknij się, Malfoy.
- Przymknij się? - zawartość, inaczej - Draco Malfoy, wyrzucił ręce do góry. - To nie ja tu sobie tak o, wszedłem, Winterfall! I to nie ja się na Ciebie rzuciłem.
 Blondyn wykrzywił usta w kpiącym uśmiechu, a Sophie poczuła, że zrobiła się cała czerwona.
- Powiesz mi coś jeszcze?
 Dziewczyna uparcie milczała wbijając wzrok w swoje buty. Nie miała już nawet siły wstać i wyjść, poza tym powóz już ruszył.
- Oho, wygląda na to, że spędzimy razem resztę podróży... oczywiście możemy to umilić. - dodał Draco, przysuwając się bliżej czarownicy, która spojrzała na niego jak na wariata.
- Najpierw mnie ochrzaniasz, a teraz chcesz się miziać? Dobre sobie! - żachnęła się dziewczyna. Teraz Malfoy wydawał się z denka zagubiony.
- Przed chwilą w pociągu s a m a się na mnie rzuciłaś, więc nie rozumiem o co Ci chodzi, doprawdy!
- Nawet mi się to nie podobało. - skłamała. Blondyn podniósł jedną brew.
- Nie podobało Ci się całowanie mnie? M N I E?
- Właśnie tak. Nie musisz być taki najlepszy we wszystkim, wiesz? - rzuciła kpiąco Sophie. Draco poczuł, że się w nim gotuje.
- Och, ale za szybko się nie odkleiłaś. W dodatku do niczego Cię nie zmuszałem, żebyśmy zaczęli się obściskiwać na samym środku.
- Przestań cały czas się tym wybraniać! - wrzasnęła Sophie wstając. Nagły wybój na drodze, sprawił, że dziewczyna upadła na Dracona.
- O ironio! - rzucił chłopak. Szatynka już była całkowicie pewna, że jest czerwona jak pomidor.
- Przepraszam. - bąknęła i już zamierzała się podnieść, lecz kolejne wyboje, bynajmniej jej tego nie ułatwiały. - Co jest, do cholery z tą drogą?!
- Może po prostu spróbujesz przewrócić się na drugą stronę? - zaproponował drwiąco Malfoy wskazując czarnowłosemu kłębkowi nerwów, wiele miejsca obok siebie. Dziewczyna posłuchała go i burknęła jakieś kiepskie podziękowanie. Reszta drogi minęła im w ciszy, co najwyżej to w narzekaniu Dracona na jakieś głupstwa. Wreszcie, gdy już pojazd się zatrzymał, Sophie wypadła na zewnątrz.
- Nie martw się Winterfall, jeszcze nie raz się spotkamy. - syknął Draco i odszedł w stronę wielkich wrót Hogwartu. O tak, pomyślała Sophie, spotkamy się. W dodatku nie raz.

----------------------------------------------------------------------------------------
Trzeci rozdział już skończony~~
Nie wiem czy mi się podoba, chyba bez sensu wyszło parę momentów, ale co tam! - raz gumochłonowi śmierć, czyż nie?
Ach no i jeszcze jedno; miło by było jakby ktoś coś skomentował, plz ;___;
no i to chyba wszystko co ode mnie - życzę miłych wakacji, dnia czy tam nocy,
przybita yonyon ;-;-;-; 

4 komentarze:

  1. Ciekawe opowiadania oraz piękne oryginalne tło. Mega blog~` *-*
    http://kasumivkato.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. jestem ciekawa jak ta historia się potoczy, bo jak narazie strasznie mnie wciągnęła! błagam, pisz dalej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziekuje, bardzo mnie to podnosi na duchu i naklania do pisania!
      jestem w polowie rozdzialu 4 wiec pojawi sie jakos w niedziele wieczorem!

      Usuń

Obserwatorzy